Forum dla harcerzy z Częstochowy Strona Główna
Home FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj

Idź do strony 1, 2  Następny
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum dla harcerzy z Częstochowy Strona Główna -> Kącik pisarski -> CHOŻY AMBROŻY
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Sob 16:47, 23 Wrz 2006    Temat postu: CHOŻY AMBROŻY

CHOŻY AMBROŻY ODCINEK I

„POJAWIŁ SIĘ NIE WIADOMO SKĄD”


„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
Co to będzie, co to będzie...”
A. Mickiewicz, Dziady



Jest zimna, wietrzna, deszczowa i ciemna jak skarpetki samej Śmierci noc. Wicher dmie i z lubością chędoży okoliczne pola. Deszcz zacina wygrywając obłędne staccato na asfaltowej drodze, dziurawej niczym skarpety obwoźnego sprzedawcy serów. I na tej jedynej ulicy biegnącej przez Hałupy Niewielkie pojawia się enigmatyczna postać w czerni. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Wchodzi po cichu w plamę światła jednej z niewielu neonowych latarni widziany jedynie przez miejscową staruchę hodującą kozy. Ta zdąży uchwycić kątem oka połę czarnego płaszcza i spojrzenie psychopaty, nim nieznajomy zniknie we mgle. Co taki typ robi w tym zapomnianym przez wszystkich bogów miejscu? W tej zapadłej dziurze na krańcu świata? Tysiące pytań – odpowiedzi brak. Stara w zamyśleniu drapie się po siwym łbie po czym człapie do chaty. Żując bezzębnymi dziąsłami pajdę czerstwego chleba zasiądzie w blasku świec do swych tajnych planów. Rzuci od niechcenia trochę żarcia swojej kozie. Koza Rachela po chwili namysłu odtańczy w kałuży, na środku izby Jezioro Żołędzie i pójdzie w kimę.
A na zewnątrz... Mrok rozjaśniają błyskawice, burza huczy dookoła, ziemia drży. Tajemniczy jegomość śmieje się w duchu. I jest to bynajmniej śmiech demoniczny. Muzyka! Muzyka dla duszy! Melodia nocy, czysta poezja...

***

Najlepiej odstawiona hawira na tej prowincji. Jan Klop Wam-Dam, emerytowany żołnierz armii Stanów Zjednoczonych, weteran wojen w Wietnamie i Zatoce Perskiej śpi wtulony w maskotkę islamskiego ekstremisty. Czego on nie widział... Czego nie doświadczył... Żylaste ramiona napięte jak zwieracze podczas intensywnej sesji w ubikacji. Dłonie poznaczone odciskami od szorstkiej kolby karabinu szarpią rozpaczliwie pościel. Śni właśnie paranoiczny sen. A w owym śnie brodzi po kolana we krwi, dzierżąc w jednej ręce M60, a w drugiej wyrzutnię rakiet i rozwala wietnamskich wieśniaków. Rzeź. Boże, jaka piękna rzeź! W tle, przy akompaniamencie Wagnera płonie od napalmu dżungla.
Wtem ze snu wyrywa go pukanie do drzwi. Mrucząc coś niezrozumiale o zapachu pirożelu o poranku, przewraca się na drugi bok. Jednak pukający jest natrętny, żeby nie powiedzieć upierdliwy.
- Jacie, jest środek nocy! – Wam-Dam zwleka się z łóżka, wsuwa papucie we wzorze Woodland, wyciąga spod poduszki niezawodną Berettę i klnąc siarczyście rusza w stronę wejścia. Na progu stoi osobnik spowity w czarny, długi do ziemi prochowiec.
- Cudowna noc, nieprawdaż? – zagaduje ucieszony i nie czekając na zaproszenie wciska się do środka ociekając wodą. Na nieskazitelnej posadzce rozkwita brudna kałuża.
- Panie! To włamanie i najście! Proszę natychmiast... – nieznajomy macha pogardliwie ręką i bez słowa znika w mroku mieszkania. W kuchni zapala się światło. Słychać pstryknięcie włączanego elektrycznego czajnika.
Jan Klop Wam-Dam stoi jak wryty przy otwartych drzwiach. Jego mina wskazuje
głębokie zaskoczenie – wygląda jakby przed chwilą zjadł własnego psa. Weteran myśli dynamicznie. Z czymś takim jeszcze się nie spotkał. Tyle lat na wojnie, a tu jakiś szczeniak pakuje mu się na chatę w środku nocy...
Opracowuje pobieżnie ramową taktykę, przeładowuje gnata i kieruje kroki do kuchni. Młodzieniec siedzi przy stole nad szklanką parującej, czarnej herbaty.
- Biała śmierć, słodki sen... – nuci po cichu wsypując masakryczne ilości cukru. Jan wymierza prosto w rozczochrany łeb.
- Słuchaj panienko, walczyłem w Wietnamie i Zatoce, i jak myślisz, że się zawaham to grubo się mylisz i jutro będą zeskrobywać twój mózg z mojej lodówki! Mój dom to k...wa rzecz święta, tak jak moje pole i mój piękny ogródek! I żaden szczyl nie będzie tu właził jak do siebie i robił syf! Uprzejmie cię informuje, że coś ci się pochrzaniło synku, i że tu nie mieszkasz!!
Spokojny łyk ciepłej herbaty.
- Mieszkam. Od dziś. – Na stole ląduje gruby plik banknotów. – Wnoszę, że to przytulne poddasze jest nie zamieszkane. Chętnie bym je wynajął i obrał jako swoją kwaterę w tej urokliwej miejscowości...
Niezłomny do tej pory niczym Stalon czy Szwarceneger kombatant waha się. Ręka mu drży i... po chwili namysłu naciska spust. Powietrze przeszywa huk wystrzału, a pocisk wyrywa czarną dziurę w drzwiach lodówki. Na podłogę spływa mleko i odżywka proteinowo-węglowodanowa. Chłopak ani drgnie. Nie ten cel co kiedyś... Starość nie radość, śmierć nie wesele – myśli sobie Wam-Dam i przymierza po raz drugi. Młody zrywa się z krzesła i przewrotem przez bark wypada z kuchni bocznym wyjściem. Zdezorientowany Jan, ułamek sekundy później słyszy za sobą charakterystyczny dźwięk przeładowywanego AK47 i czuje na potylicy zimną lufę.
- Za mało?
- Ale...
- Ja grzecznie pytam, czy pan mi nie wynajmie poddasza, a pan co? Z bronią na mnie? Ładnie to tak?
- Ja...
- Cena jest wystarczająca. Niech pan to potraktuje jako zaliczkę za pierwszy miesiąc. I tylko jeden warunek. Ani słowa. Pan milczy, ja płacę. Nikt nie wie, że ja tu mieszkam. Mnie tu nie ma. Czy to jasne?
- A jeżeli ja się nie zgadzam? Czy istnieje taka opcja?
- Opcja istnieje zawsze... Pytanie czy pan jest gotów zapłacić cenę za taką opcję... – nacisk lufy na tył głowy nasila się.
- Kim ty do cholery jesteś?
- Poetą...
- Poetą?!
- „Jestem zawsze sam, mroczne piszę wiersze, włóczę się po polach, w nocy nigdy nie śpię” – recytuje teatralnym szeptem obcy – Nazywam się Ambroży. Nie, wróć – jestem Ambroży – uśmiecha się złowieszczo i wyciąga rękę. – A teraz pójdę już do siebie, na górę.
Milknie odgłos kroków na drewnianych schodach. Wciąż oszołomiony Jan Klop Wam-Dam zapala światło w salonie. Kałasznikow wisi na swoim miejscu na ścianie pośród innych okazów całkiem pokaźnej kolekcji. Skubany jest szybki... Drżenie i gęsia skórka to nowość dla ex-porucznika. Strach? Tak, to strach...
Ambroży wchodzi powoli na strych. Jego błyszczące oczy przyzwyczajają się do mroku. Wciąga w nozdrza zapach kurzu. Zaciąga się nim i inhaluje jak narkoman świeżą działką. Odwiesza mokry płaszcz na belkę pod sufitem. Znajduje kawałek grubego sznura. Jako że hobbystycznie wyplata szubienice, jego palce niemal automatycznie zawiązują węzeł. To na później...
Ambroży – wieczny chłopiec pogrążony w depresji i chandrze. Zrozpaczony nihilista, mroczny psychopata, syn dekadencji, Książe śmierci. On to z tych co na łeb, na szyję, na zatracenie. Już wszystko mu jedno. Szuka sobie miejsca na tym świecie. Ale to też później...
Teraz musi poszukać czegoś innego. Teraz czas na szukanie natchnienia i weny. By znowu rzucić się w wir swojej psychodelicznej twórczości, kreować pesymistyczne ołówkowe freski i pokrywać kartki atramentowymi poematami. A później palić wiersze w ogniu. Ambroży otwiera okno i wyskakuje w mokrą noc...

***

Śliczna dziewoja Ela, wioskowa lolitka stoi przed lustrem i mierzy seksowny czerwony kapturek. Szykuje się na kolejne disco w remizie ochotniczej straży pożarnej. Następną wybujaną imprezę, na której wyrwie sobie jakiegoś tępego, przystojnego osiłka. Uśmiecha się szelmowsko do swojego odbicia, przejeżdża językiem po bielutkich ząbkach, puszcza oko mrużąc wycieniowane powieki i trzepocząc maksymalnie wydłużonymi i podkręconymi rzęsami. Należy do tych co na głowie kwietny ma wianek, w ręku zielony badylek, a przed nią bieży baranek, a za nią stado napalonych, śliniących się adoratorów. Spogląda po raz ostatni na dekolt do pępka i odsłonięte nerki, które wkrótce nadawać się będą tylko do wycięcia i po cichu wymyka się z domu. Barchanowa mamuśka chrapie w poduszkę. Tatuś bezmyślnie przerzuca kanały w TV. Legia-Górnik 2:0. Wreszcie coś porządnego puścili w tym pudle...
Burza już ucichła. Noc jest chłodna, wylotówka na Hałupy poznaczona wielkimi kałużami. Mokro. Ela wesoło pogwizdując pod nosem rusza przez las. Las pełen niedźwiedzi-gwałcicieli, łosi-pedałów i wilków-pedofilów. Ale ona się nie boi. Tego wieczoru świat należy do niej. Czerwony Kapturek pozdrawia cały świat! Tańcz głupia, tańcz...

***

Ranek powitał okoliczne lasy rosą i mgłą. Snajper spaceruje ścieżką w desantach, pałatce i z Mosinem na plecach. Siódma rano to nie jest dla niego noc. To środek dnia. Podziwia dyskretny urok białych brzóz, cichy majestat wielkich dębów, sękaty charakter posępnych grabów. Przedziera się bezszelestnie przez krzaki. Obserwuje. Nagle zwietrzył ten zapach. Ten charakterystyczny, mdlący, słodkawy zapach. Zapach, który kiedyś śnił mu się po nocach, a teraz zna go na pamięć. Rozpozna go z dwóch kilometrów. Smród krwi. Las śmierdzi krwią. Dostrzega plamkę krwi na liściu paproci. Cętkowana czerwienią zieleń. Zaciska dłoń na rękojeści bagnetu, lustruje czujnym wzrokiem ścieżkę. Lepiej się stąd zmywać... Jak pomyślał, tak zrobił. Snajper znika bez śladu w gęstwinie i łeb sobie dam odrąbać jeśli ktoś zdołałby go teraz wyśledzić...

***

Elżbieta zwana przez ziomków Czerwonym Kapturkiem nie wróciła na noc do domu. Ślad po niej zaginął. A nad ranem ktoś znajduje w lesie zakrwawioną polankę. Komisarz wyrwany ze snu o nieludzkiej godzinie 10:47 próbuje poskładać myśli w jakiś logiczny ciąg. Spada z sofy zbudzony wkurzającym dzwonkiem telefonu. Ciepła poduszka wzywa go kuszącym głosem, ale on ma inny dylemat. Powinien już być na miejscu zbrodni więc szuka rozpaczliwie czasu na prysznic, śniadanie i przejrzenie papierów. W akcie desperacji i przypływie błyskotliwych pomysłów postanawia zjeść śniadanie i przejrzeć papiery pod prysznicem. Eureka! 15 minut później pędzi swoim policyjnym polonezem w stronę Starego Lasu. Stara się trzymać linii prostej wynikiem czego udaje mu się osiągnąć coś w stylu wężyka. Żadna z kaw dostępnych na rynku nie jest w stanie rozkleić mu oczu. Zajeżdża na miejsce. Dopiero widok resztek ofiary rozbudza go kompletnie i przywraca trzeźwość umysłu. Komisarz pada na kolana by zwymiotować całe, naprędce skonsumowane śniadanko.
Mała polanka cała zachlapana krwią. Na środku wielka, gęstniejąca niczym malinowy pudding kałuża, ciemnieje i pokrywa się cieniutką skorupką skrzepu. Odór krwi powoduje kolejną falę torsji. W kałuży leży bliżej nieokreślona masa mięsistych wnętrzności, oko, fragment żuchwy i wyrwany kawałek kręgosłupa. Na gałązce młodej sosny wisi czerwony kapturek. Choć prawdopodobnie od nowości był czerwony, nie ma wątpliwości kto był jego właścicielem...

CDN...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Sob 16:51, 23 Wrz 2006    Temat postu:

CHOŻY AMBROŻY jest zastrzeżonym znakiem towarowym. Według słownika języka polskiego poprawne są tylko formy CHYŻY lub HOŻY. Dlatego CHOŻY świadczy niejako o oryginalności rzeczonej postaci. Choży Ambroży jest więc jedyny w swoim rodzaju:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Sob 16:57, 23 Wrz 2006    Temat postu:

Ponadto ( i niech stanie się to tradycją każdego odcinka ) dla zainteresowanych próbka psychodelicznej twórczości Ambrożego :

AMBROŻY O SOBIE

Jestem zawsze sam
Mroczne piszę wiersze
Włóczę się po polach
W nocy nigdy nie śpię

Lubię patrzeć w gwiazdy
Kreślić palcem po niebie
W ogniu palić kartki
Z listami do Ciebie

Mieszkam na poddaszu
Zmęczonego miasta
Plotę szubienice
Piekę suche ciasta

Wisząc głową na dół
Idę spać o świcie
Ciemne kołysanki
Mruczę sobie skrycie

Nie płacz już Ambroży
Wszystko się ułoży
Nie stój ciągle w cieniu

Otwórz smutne oczy
I w końcu
Stań w pełnym słońcu


Zakładam czarny płaszcz
Długi aż do ziemi
Chowam się na cmentarzu
Wśród mokrych korzeni

Maluję krwią parapety
W deskach wyrzynam myśli
Zdzieram zgniłe tapety
Czekam aż znów mi się przyśnisz

A wtedy stanę na oknie
Najcięższy kaliber wytoczę
Poczekam aż głowa mi zmoknie
I po raz kolejny nie skoczę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Snajper
Porucznik



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 964
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2CDH "Impeesa"

PostWysłany: Pią 11:41, 20 Paź 2006    Temat postu:

Ciekawie napisane, jednak wolę czytać coś co daje do myślenia, czegoś uczy.. Dałbyś radę coś takiego wprowadzić w kolejnych częściach?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Pią 10:29, 03 Lis 2006    Temat postu:

CHOŻY AMBROŻY ODCINEK II

„SPRAWA CZERWONEGO KAPTURKA cz. 1”


„W życia wędrówce, na połowie czasu
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi
W głębi ciemnego znalazłem się lasu...”
D. Alighieri, Boska Komedia


Ekipa z laboratorium z obrzydzeniem pakuje kawałki ciała do małych foliowych woreczków. Białe fartuchy i gumowe rękawiczki umazane posoką. Pierwszy rzut oka na scenę może wywołać wrażenie, że dziewczynkę rozerwała mina przeciwpancerna. Jednak śladów wybuchu nie ma żadnych... W ogóle brak jakichkolwiek śladów. W samochodowym radiu leci znana melodia: Lubiła tańczyć, pełna radości tak... Teraz brzmi jak marsz pogrzebowy. W rytm muzyki, powiewa na wietrze czerwony kapturek.
Komisarz Kot zwymiotował już wszystko co mógł, jednak uczucie mdłości nie znika. Siedzi w radiowozie i pali mocnego Malboro, wprowadzając sobie do krwioobiegu zbawienną nikotynę. W oparach tytoniowego dymu próbuje zebrać myśli i nakierować je na jakiś konkretny tor. Od czego by tu zacząć? To nie wygląda na dzieło człowieka. Biedną Elę coś rozszarpało na strzępy, pogryzło, przeżuło i wypluło resztki. Jakby stado dzikich zwierząt... Tak, czas na przesłuchanie! Komisarz przekręca kluczyk w stacyjce, rzuca ostatnie spojrzenie na zakrwawioną polanę i rzyga żółcią na deskę rozdzielczą. Fuck! Nowa tapicerka...
Przesłuchanie łosia-pedała nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Ten z rozmarzoną miną wspominał upojną noc spędzoną z zajączkiem i misiem. Nastolatki w czerwonym kapturku nie widział. Z resztą nierozgarnięty i tępy jak kilo zardzewiałych gwoździ parzystokopytny z wyłupiastymi oczami i porożem jak antena telewizyjna nie wyglądał na zdolnego do bestialskiego mordu.
- Jest pan wolny.- Łoś wyszczerzył pedalsko krzywe zęby i opuścił posterunek. Kolekcjoner korków...
Zły Wilk, który miał zwyczaj zaczepiać w lesie nieletnie posiada tym razem alibi – od czterech dni leży w izolatce z silnym zapaleniem szyjki macicy. Zły trop. Śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Komisarz Maurycy Kot pije duszkiem kubek czarnej kawy i zaciąga się papierosem. Dubeltowa dawka kofeiny i substancji smolistych robi swoje. Policjant zanurza głowę w muszli klozetowej. Efektowne echo niesie się po pustym komisariacie. Ku chwale ojczyzny! Przynajmniej jestem rozbudzony... Spuszcza wodę i kładzie się pod kiblem chłonąc zimno z kafelkowej posadzki. Depresja, ocean czarnych myśli zalewa mu mózg. A może tak ze sobą skończyć... To pierwszy taki przypadek w tej spokojnej wsi. Tak nagle, po prostu, bez uprzedzenia... Kto się mógł spodziewać?
Dzwoni telefon.
- Co jest?
- Są już wyniki ekspertyzy DNA. Potwierdzają nasze poszlaki – to Czerwony Kapturek
- Ale nowość... Coś więcej?
- Nic.
- No to Orevuar ...
- Trzymaj się Maurycy
Ślepy zaułek. Zbliża się godzina 16:00. Co można zrobić w takiej sytuacji? Komisarz zwleka się z podłogi i z trudem staje na nogach. Pozostaje tylko odwiedzić bar i schlać się w trupa.

***

Wnętrze baru „Pod zdechłym kogutem” mroczne i zadymione jak pole bitwy pod Waterloo. Zebrali się tu tego wieczora niemal wszyscy mieszkańcy. Szmery. Ploty krążą po tym nieklimatyzowanym pomieszczeniu jak muchy, wzlatują pod sufit i żywią się syfem ludzkiego nieszczęścia. Kot obserwuje bywalców znad pustej do połowy szklanicy. Albo do połowy pełnej – wersja dla optymistów, którzy to na cmentarzu widzą same plusy. Uśmiecha się ironicznie i wychyla do dna. Spełnił podróżny kielich... Wódka tętni w żyłach motywując go do działania. Tocząc dookoła błędnym wzrokiem próbuje wyłapać strzępki rozmów prowadzonych zlęknionym szeptem. Wszyscy się boją, szanowny panie komisarzu. Nie tylko pan odczuwa najczarniejszy strach...
Boi się Genowefa ze spożywczaka, wdowa po sołtysie. Rzuca rozkojarzone spojrzenia zza okularów w prostokątnych oprawkach. Rozmawia cicho z młodą nauczycielką, która uciekła z wielkiego miasta w nadziei na lepsze życie. Ona też się boi. Nikt nie zna jej przeszłości. Maurycy dochodzi do wniosku, że dużo lepiej jej w rozpuszczonych włosach. Dużo ładniej... Opanuj się Kocie! Czyżby ci się podobała? Za stary już jestem na takie numery. Ach, ależ ta wóda rozgrzewa!
- Jeszcze jedną, złotko – zwraca się do barmanki Semiramidy.
- Straszna tragedia, panie komisarzu...
- Ano, troszeczkę straszna. Lej kochanie, lej. Nie żałuj funkcjonariuszowi na służbie. Do dna! I na pohybel wszelkim mętom jakie chodzą po tej ziemi!
Taa... A wracając do tych co się boją...
Boi się Juiseppe Tic Tac, obwoźny sprzedawca serów z przeszłością kurdyjskiego bojownika. Zawadiacki wąsik i wyraz twarzy przywodzący na myśl skrzyżowanie Ferbiego i Gumisia nie maskują dobrze przestrachu.
Boi się Don Alfonso, szef tutejszej mafii, właściciel burdelu. Facet po przejściach i ze sporym bagażem doświadczeń drania i kryminalisty. Po gangsterskich potyczkach została mu pamiątka – blizna na policzku i sparaliżowana lewa połowa twarzy. Co chwilę ociera jedwabną chusteczką strużkę śliny cieknącą bezwładnym kącikiem ust. Po prawej stronie trzyma w zębach zagryzione kubańskie cygaro. Grube paluchy naszpikowane sygnetami stukają nerwowo w blat stolika. Zerka co chwilę łakomie tymi wodnistymi oczkami na Esmeraldę – swoją „wierną” pracownicę. Postęp... Nie przyprowadził jej tym razem na smyczy.
Tego to by Kot chętnie udupił. Poluje na niego od tylu lat, ale wciąż nie może znaleźć na niego haczyka. Obrzydliwy handlarz żywym towarem. Biedne dziewczęta wciśnięte w skąpe sukienki i wytapetowane potrójną warstwą makijażu. Ty świnio, to są jeszcze dzieci. Maurycy zaciska z wściekłością dłoń na szklance. Krew pulsuje mu w skroni. Wódka pali gardło i rozgrzewa, Jezu jak rozgrzewa. Gorąco jak w piekle. Przedmioty stają się tłem...
Boi się Stara Magdalena. 47 lat doświadczenia w eksperymentalnej hodowli kóz. Boi się babka z sierpem. Boi się Stefan – Pan ze złego tartaku. Boi się rzeźnik Zdzichu, a przecież niejedną krwawą masę mięsa już widział. Coś na kształt strachu odczuwa schowany w cienistym rogu Snajper. Ten co nigdy nie tknął alkoholu, a z tą swoją snajperką to chyba na wiewiórki poluje... Boi się nawet były komandos Jan Klop Wam-Dam. Wchodzi cały w moraczach, tym charakterystycznym gestem zaczesuje łysiejącą już czuprynę. Wchodzi w tych swoich przeciwsłonecznych okularkach, tych lustrzanych lennonkach ze srebrnymi gwiazdkami. Nie widać jego oczu. Każdy kto spojrzy, widzi tylko swoje odbicie. Ale jakaś niepewność w jego ruchach zdradza go. On też się boi. Strach.
Czuć smród strachu. Przerażająca czerń. Zalewa oczy, nie da się oddychać, aż się duszno robi. Istna klaustrofobia. Bar „Pod zdechłym kogutem” kołysze się. Chybota się, przechyla na prawo i lewo. Krew się gotuje. Komisarz czuje, że musi się stąd wydostać. Zrywa się ze stołka, podłoga ucieka nagle gdzieś w kierunku prawo-góra i Kot ląduje niemalże telemarkiem pod najbliższym stolikiem. Scheisse! Nogi mu się plączą, język jeszcze bardziej.
- pSzsszePrasaam fszysskich ale yesteem ssalanyy jak... jak... mniejsza ss tyym... dofisenia...
Wytaczając się z baru potyka się na progu i wpada prosto w zaspę śniegu. Cholera! Jaką zaspę śniegu?! Jest koniec lata! Nie ważne... Wtula się mocno w coś miękkiego i puchatego. Błagam, niech mi się przyśni rozwiązanie – myśli sobie Maurycy Kot. I to jego ostatnia myśl zanim urwie mu się film.

***

Tymczasem Ambroży zwany Chożym budzi się na swoim poddaszu, huk rozlepianych powiek wiruje mu w głowie. Spał w pozycji na pędzącego Walterixa z nogami zarzuconymi na belkowanie pod sufitem. Pozycja na nietoperka okazała się niekompatybilna z niskim stryszkiem – Ambroży wisiał z głową wbitą w 50 centymetrową warstwę pyłu na podłodze. Znowu śniły mu się jakieś głupoty – stepująca kaszanka, kiełbasa śląska tańcząca flamenco i inne wyroby mięsne w najdziwniejszych tanecznych konfiguracjach. I jak tu tworzyć ambitną poezję?! Szlak by to trafił... Wspomnienie kotletów mielonych wirujących w szalonej salsie przypomina mrocznemu artyście, że nie jadł od paru dni. Żołądek odzywa się nie pytany i skręca się naśladując ponętne ruchy wyimaginowanego schabu po parysku™. Trzeba by wrzucić coś na ruszt. Ciekawe, że ma ochotę akurat na mięso. A tu pod ręką... przesiąknięty krwią jutowy worek pełen smakowitych porcji.
Dom Wam-Dama jest pusty. Ambroży zarzucając po sarmacku buty na stół wertuje tysiącstronicową instrukcję obsługi kuchenki elektrycznej w języku japońskim. Kuchenka jest super nowoczesna, instrukcja nudna i opasła, a poeta coraz bardziej głodny. Nie ma na co czekać. Brać się za to. Choży Ambroży załącza radio na 66,6 FM. Sunday, bloody sunday – śpiewa Bono. Już niedziela? No cóż... Jak ten czas szybko leci. Zręcznie szatkuje cebulkę i dorzuca na wysmarowaną masłem blachę. Nastawia piekarnik na 220 stopni. Godzinę później jest już syty jak wilk po paru owcach. Wylizuje palce z tłuszczu. Spomiędzy zębów wyjmuje przypalone ramiączko od stanika.
A co z resztą worka? Mięsko jeszcze świeże! Dzieci w Etiopii głodują, przecież nie można tego wyrzucić! Ambroży zarzuca pakunek na plecy i wyrusza podzielić się ze światem.

CDN...


* schab po parysku™ jest zastrzeżonym znakiem towarowym spółki „U Matuli Company”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Pią 10:40, 03 Lis 2006    Temat postu:

Mówicie, że nie daje do myślenia... Jak to nie daje? Przecież w tej bajce są niemal same morały:
a) nie pić wódki na służbie
b) nie pić żadnego alkoholu na służbie
c) w ogóle nie pić alkoholu
d) nie palić wyrobów tytoniowych
e) nie pić za dużo kawy
f) nie zakochiwać się w młodych nauczycielkach z tajemniczą przeszłością ( to się wyjaśni później )
g) nie jeść w pośpiechu śniadania
h) nie jeść w ogóle śniadania, jeżeli bedzie się oglądać scenę zbrodni
i) nie kupować japońskich piekarników
j) kupować polskie piekarniki
k) kupować tylko produkty polskie
l) najlepiej jadać w restaurcjach z domowym żarciem (np. "U Matuli Company" - to wbrew pozorom nie jest reklama)
m) nie chodzić spać na głodniaka (śnią się głupoty)

Poza tym... "uczyć"? "dawać do myślenia"? Nie lubię nudnego dydaktyzmu i moralizatorstwa... "Ambroży" jest po części kryminałem, po części satyrą. Kryminał jest z założenia gatunkiem czysto rozrywkowym ( nawet jeśli posiada elementy thrillera psychologicznego) natomiast satyra - owszem uczy. Wyolbrzymia i ośmiesza pewne wady, cechy i zachowania... Nie zauważyliście, że większość postaci jest przerysowana i przejaskrawiona ( oczywiście wszelka zbieżność z postaciami prawdziwymi jest przypadkowa Smile Nauka płynąca z tego typu opowiadań nie zawsze jest podana na tacy, trzeba umieć się jej doszukać...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Pią 10:44, 03 Lis 2006    Temat postu:

Aha... I jeszcze próbka twórczości:

KREW

Krew tak ciepła i tak słodka
Krew tak lepka , gęsta , mokra
Krew co barwę swą czerwoną
Tak głęboką i piękną ma …

Krew co płynie tak powoli
Żyłami i pulsuje w skroni
Krew co serce ją pompuje
Nadając życiu rytm …

Krew – tam gdzie ból i cierpienie
Krew – gdzie śmierci wybawienie
Krew – tam gdzie pierwsza rozkosz jest
Krew – gdy człowiek rodzi się

Krew co w wodzie rozpływa się czerwoną mgłą
Krew co w piasek wsiąka nadając mu barwę swą
Krew co na trawie lśni jak rosa w słońcu dnia
Krew co na skale … znaczy moją śmierć !

Krew oznacza życie i śmierć !

P.S. Ależ z tego ambrożego jest świr i zboczeniec...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Snajper
Porucznik



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 964
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2CDH "Impeesa"

PostWysłany: Pią 12:47, 03 Lis 2006    Temat postu:

Gwidon napisał:
Poza tym... "uczyć"? "dawać do myślenia"? Nie lubię nudnego dydaktyzmu i moralizatorstwa... "Ambroży" jest po części kryminałem, po części satyrą. Kryminał jest z założenia gatunkiem czysto rozrywkowym
Gwidon coś zaczynasz szwankować. Fajnie się czyta, ale wiele nie uczy. Krzyminały naprawdę moga uczyć ;> Przecież widziałeś "Ewangelia według kata", i naprawdę pokazuje nieco więcej prawdy niż Ambroży. Przypadkowy kawałek tekstu z tej książki: "Nigdy nie zastanawiam się jak uderzyć. Decyzja rodzi się sama, bez mojego udziału. Gdyż ludzi bije się rozmaicie. W zależności od tego po co bije się:
- żeby poniżyć
-żeby zastraszyć
-żeby ukarać
-żeby sparaliżować
-żeby przyspożyć cierpienia..
Bije się żeby zabić. Jednym uderzeniem.

Pojąłem, że sprawy stoją źle, że się przestraszyłem, że ma miejsce coś, czego nie przewidzałem, kiedy zdałem sobie sprawę, że zastanawiam się, jak uderzyć.
Poniżyć go - w tej szkolnej kurteczce pochlebcy - nie da się
Wariata nie przestraszysz. Karać go nie ma sensu, nie jestem jego ojcem, nigdy więcej go nie zobaczę. Męczyć - też bez sensu, on się aż rwie żeby zostać męczennikiem. a zabijać go tu, na miejscu - nie wolno." Daje do myślenia? kiedy ktoś Cię zaczepia to pomyśl jaką przyjemność bicia względem Ciebie chce uzyskać. Więc najlepiej: udawać wariata, pokazywać że ból sprawia przyjemność, czasem dobrze nawet mieć "obleśne" ciuchy. Musisz wiedzieć że Cię nie zabije, więc nie pokazuj że się boisz. A teraz fragment Chożego:
". Zdezorientowany Jan, ułamek sekundy później słyszy za sobą charakterystyczny dźwięk przeładowywanego AK47 i czuje na potylicy zimną lufę.
- Za mało?
- Ale...
- Ja grzecznie pytam, czy pan mi nie wynajmie poddasza, a pan co? Z bronią na mnie? Ładnie to tak?
- Ja...
- Cena jest wystarczająca. Niech pan to potraktuje jako zaliczkę za pierwszy miesiąc. I tylko jeden warunek. Ani słowa. Pan milczy, ja płacę. Nikt nie wie, że ja tu mieszkam. Mnie tu nie ma. Czy to jasne?
- A jeżeli ja się nie zgadzam? Czy istnieje taka opcja?
- Opcja istnieje zawsze... Pytanie czy pan jest gotów zapłacić cenę za taką opcję... – nacisk lufy na tył głowy nasila się.
- Kim ty do cholery jesteś?
- Poetą...
- Poetą?!
- „Jestem zawsze sam, mroczne piszę wiersze, włóczę się po polach, w nocy nigdy nie śpię” – recytuje" - wiesz już o co mi chodzi?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Pią 13:46, 03 Lis 2006    Temat postu:

Pewnie, że masz rację... Ale nie wiem czy zauważyłeś - "Ambroży" NIE JEST poważną książką i WCALE NIE MA BYĆ. To jest po prostu taki typ - on ma się "fajnie czytać" i tyle... Nic więcej. On nie poazuje prawdy o życiu - zgadza się. Bo wedle założeń nie ma pokazywać. Piszę czasami rzeczy prawdziwe, w których zamieszczam jakieś swoje przemyślenia odnośnie życia, ale żadna z rzeczy które napisałem "na poważnie" mi się nie podobała. Ne sprawiała satysfakcji. Pisanie takich głupot jest łatwiejsze i sprawia więcej przyjemności. W grucie rzeczy, gdy dajęjakieś drugie dno, albo przesłanie to ludzie i tak z tego nie chcą korzystać. Za to w przypadku np. Ambrożego piszę na luzie i radość sprawia mi sam proces tworzenia. I w sumie na tym mi zależy - po co mam pisać coś, co mnie męczy...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Snajper
Porucznik



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 964
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2CDH "Impeesa"

PostWysłany: Pią 16:17, 03 Lis 2006    Temat postu:

Gwidon napisał:
nie wiem czy zauważyłeś - "Ambroży" NIE JEST poważną książką i WCALE NIE MA BYĆ. To jest po prostu taki typ - on ma się "fajnie czytać" i tyle... Nic więcej. On nie poazuje prawdy o życiu - zgadza się.
No i właśnie się pytałem czy niemógłbyś napisać takiej części, która daje do myślenia.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ysabell
marynarz



Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:46, 15 Lis 2006    Temat postu:

Snajper -> Twoja krytyka jest cokolwiek niezrozumiała
Gwidon -> rzuć następny kawałek... Skup się na tej ósmej lekcji w środę i czwartek i stwórz coś (obiecuję, że nie będę Ci dokuczać, jak będziesz pisać... Wink słowo Honoriusza)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Snajper
Porucznik



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 964
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2CDH "Impeesa"

PostWysłany: Śro 22:51, 15 Lis 2006    Temat postu:

Bardziej prośba niż krytyka. Tekst mi się podoba, jednak prosiłem o napisanie czegoś głębszego. Tylko tyle.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Nie 13:39, 19 Lis 2006    Temat postu:

No wiesz... Nie wszystkie książki uczą w sposób bezpośredni i dosłowny ( jak w przytoczonym przez Ciebie Snajperze przykładzie) i nie z każdej można zasięgnąć rady dotyczącej konkretnych sytuacji w życiu. Niektóre ujawniają pewne mechanizmy ludzkich zachowań, świat przestawiony jest tak przejaskrawiony, że ma za zadanie zwrócić uwagę na absurdalność rzeczywistości i pewne problemy... Nie wspominając o tym, że cały Ambroży to jedna wielka alegoria, z której mozna wysnuć bezpośrednią paralelę do postaci i wydarzeń realnych... Czasem nie wszystko jest podane na tacy... czasem sens i pzresłanie trzeba umieć dostrzec, a ja nie będę dołączał opracowań do swoich opowiadań - każdy ma własny rozum...

Zasadniczo dzielę również literaturę na dwie grupy:
-Rozrywkową - taką co sobie czytam zamiast oglądać telewizję i grać na komputerze, gdzie priorytetem jest fabuła i akcja, które mają za zadanie trzymać w napięciu...
-Głęboką- taki pokarm na wyższym poziomie, po którym się ma kaca moralnego i wachlarz refleksji nad życiem

Może nadejdzie czas na dzieło wybitne i głębokie, ale Ambroży nie aspiruje do takich kategorii i myślę, że pozostanę przy obecnej formie. Choć jeśli coś mi wpadnie do głowy, a będzie się wplatać w fabułę to może znajdzie się miejsce na jakąś głębszą myśl...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Nie 13:55, 19 Lis 2006    Temat postu:

CHOŻY AMBROŻY ODCINEK III

„AFERA MIĘSNA”


„Człowieka tak się zabija jak zwierzę
widziałem:
furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni”
T. Różewicz, Ocalony


Niedziela, godzina 18:00. Biją dzwony, mosiężny pogłos niesie się między strzechami budząc drzemiące przy drodze leniwe psy. Rozżarzone słońce chyli się ku zachodowi, krwiście czerwieniąc dachy i smoliście czerniąc kominy. Kurz wiruje w smugach światła przyprawiając alergików o urwanie układu oddechowego.
Maurycy majaczy w alkoholowym delirium święcie przekonany, że to apokalipsa, albo nalot bombowy. Żadne z powyższych. Kościół w sąsiedniej wsi Hałupy Większe wzywa na wieczorną mszę. Lud nerwowo wysypuje się z baru, potyka się o leżącego na ziemi komisarza i pędzi fanatycznie do świątyni. Semiramida zamyka swój skromny przybytek na cztery spusty i odchodzi w siną dal. Ulica pustoszeje. Powoli zapada zmrok.
I wówczas pojawia się on, brunet wieczorową porą, tajemniczy Ambroży. Kot go nie widzi – wczołgał się do rowu i chwyta kolejną fazę REM, goniąc w swoich urojonych wizjach mordercę. Ambroży utyka na jedną nogę. Ambroży dźwiga na plecach worek. Ambroży gwiżdże motyw z „Ojca Chrzestnego”. Ale nikt tego nie widzi. Nikt nie słyszy. Ambroży jest sam. Właśnie tak jak lubi. Układa kolejny poemat o życiu, które jest niesprawiedliwe. O samotności, odrzuceniu i życiu na marginesie społeczeństwa. I czuje się z tym dobrze. Skręca nagle w przesmyk między budynkami i zachodzi na tył rzeźni. Źrenice rozszerzają mu się w mroku. Ambroży zbiera się w sobie i niczym wytrawny free runner, mistrz parkour’u odbija się od płotu, potrójną śrubą tylnoskrętną wbija się przez małe okienko na stryszek i bezszelestnie zjeżdża po poręczy na parter. Voila! Bułka z masłem i pasztetem. Przez uchylone drzwi sączy się białe światło. Artysta mija pomieszczenie i kierując się trzecim okiem znajduje chłodnię. Idealne miejsce na porzucenie łupu. Słodkich snów Czerwony Kapturku...

***

Rzeźnik Zdzisław Karkówka nie uznawał przykazania kościelnego zakazującego pracy w niedzielę. Zdzichu jest rzeźnikiem, a towar zawsze musi być świeży i dostarczony na czas. Więc choć dzień jest święty, a godzina późna on porcjuje kurczaki, cielęta i świnie w swojej małej, prywatnej rzeźni. Przeczytał kiedyś w jakimś brukowcu, że słuchanie Mozarta przy pracy albo nauce uspokaja, odpręża i wpływa zbawiennie na mózg. Operuje zręcznie swoim tasakiem do taktu serenady G-dur „Eine Kleine Nachtmusik”. Ostre, urwane dźwięki skrzypiec to równie ostre i szybkie cięcia nożem. Chrupią łamane kości, grają wiolonczele, kropelki krwi chlapią na ściany i fartuch, kontrabasy wybijają rytm uderzeń ostrza o drewnianą deskę. Ścięgna pękają jak struny. Istna mięsna symfonia. Masakra na instrumenty smyczkowe. Już prawie koniec.
Zdzichu czuje zmęczenie. Spłukuje szlaufem krew i resztki do kanaliku w podłodze. Obmywa się z potu i zwierzęcych płynów ustrojowych, zmienia rękawiczki i czepek, ostrzy tasak. Idzie teraz do zamrażalni po ostatnią partię. Chwyta pierwszy z brzegu worek i wysypuje na deskę. Jest już śpiący. Bezmyślnie i automatycznie bierze się do krojenia. Mięso jest jakieś dziwne, ale rzeźnik nie zwraca już na to uwagi. Chce na dzisiaj skończyć. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Dogasają ostatnie dźwięki symfonii A-dur, pan Karkówka gasi światło, zdejmuje zalany krowią juchą fartuch i idzie spać. Teraz jego świat to salcesony, kaszanki, ozory i inne wyroby garmażeryjne. Słodkich snów panie Zdzichu...

***

Ciche i mroczne wnętrze neogotyckiego kościółka rozjaśnione jedynie chybotliwym blaskiem świec. Wysokie filary rzucają wielkie cienie. Msza święta dobiega końca. Ksiądz Helsing rzucał dziś z ambony ostre słowa pod adresem tajemniczego killera. Sprawiedliwości stanie się zadość, zabójca zostanie ukarany przez Boga za swoje grzechy, dusza nieszczęsnej zostanie zbawiona.
Wiernych napawa niepokojem fakt, że wracając do domu nocą muszą przejść środkiem przykościelnego cmentarza. Tego, na którym mają pochować w małej trumience pół żuchwy i oko Elżbiety. Grobowa atmosfera.
Stara Magdalena, ta co zajmuje się hodowaniem kóz, nie opuszcza kościelnej ławki wraz z innymi. Proboszcz zbiega po schodkach zamiatając ornatem i gasząc tym samym świece, po czym znika na zakrystii. Madzia podąża za nim w swoim balkoniku. Mission Impossible. Kiedy wreszcie nadludzkim wysiłkiem przydrepcze na miejsce docelowe, ksiądz jest już dawno przebrany w zwykłą czarną sutannę. Poprawia koloratkę i wstawia czajnik pełen wody. Spogląda nieco zaskoczony na posapującą i ledwie dychającą staruszkę.
- Może kawki? – proponuje uprzejmie ksiądz Włodzimierz Helsing.
- Owszem, może być i kawunia... – rzecze Magdalena. Zapach kawy roznosi się po pomieszczeniu. Łyżeczka głaszcze łagodnie szklankę. – Zapodaj śmietanki z laski swojej Wladziu...
- Proszę oto śmietanka.
I zapada taka niezręczna cisza. I siedzieliby tak i chlali tą nieszczęsną kawę ze śmietanką i cukrem gdyby nagle jakieś stado zagubionych wron nie wleciało do dzwonnicy. Poruszone setką skrzydeł dzwony szepnęły mrocznie i ponuro, wzbudzając dreszcz przerażenia i wywołując gęsią skórkę na pomarszczonych dłoniach sędziwej kobiety. Ksiądz spojrzał na nią uważnie i spytał:
- Nie przyszłaś tu na kawę, prawda?
- Proszę księdza, jest cuś o czem ksiądz winien znać...
- Słucham.
- Jakiś obcy przybyl do naszej wsi. Widzialam go wczora z wieczora. Caly w czerni, w plaszczu i kapturze, przemknąl kolo mojej chaty i ledwom go zoczyla zniknąl w zawiei.
- I?
- I ja myślę, że to on. To on zabil.
- Czemu droga Magdaleno przychodzisz z tym do mnie, a nie do naszego Komisarza?
- Ksiądz wi czemu. Bo ja wim... Ja jedna, samiutka wim co ksiądz proboszcz umi, co trzymie w tyj swojej czarnej szafie na plebani. Bo jak on na mnie spojrzal tak straszecznie tom se pomyśliła co to nie jest czlowiek. Czlek by tego nie zrobil, nie takim sposobem. Przecie on rozszarpal tom bidną dziewuszkę na strzępy, zostala po niej ino mokra plama. To niechybnie jakiś wampiur, upiór albo inszy dziad i syf piekielny. A na takiego to tylko ksiądz mocny. A nie bidny Komisarz Kot, który śpi tera zapewne niby trup w jakim rowie.
Kapłan w zamyśleniu drapie się po gęstej brodzie, a w jego ciemnych oczach zaczynają błyszczeć niespokojne ogniki. Iskierki nagłego ożywienia z lekką nutką fanatyzmu.
- Czas rozruszać stare kości!
Czarna szafa kryjąca tajemnice Włodka Helsinga, wkrótce zostanie otwarta.

***

Wielka, pusta łąka. Zimny wiatr kołysze niezmierzonym morzem traw. Dookoła wszystko wyje. Pośród kilku karłowatych drzewek skryła się jakaś postać. Oświetla ją chybotliwy płomień niewielkiego ogniska. To Ambroży. Przyklęka na ziemi, a spodnie na kolanach momentalnie mu przemakają. Przetrząsa przepastne kieszenie obszernego płaszcza i wyrzuca z nich mnóstwo papieru. Kartki z zeszytów w linie i w kratkę i zadrukowane czarnymi literami białe arkusze. Przegląda je drżącymi z zimna rękami. Ambroży znowu ma fazę na palenie swoich tekstów. Jak on to kocha. Bo to takie mroczne i głębokie. Upaja się tragicznością swojej osoby, obnosi się z tą swoją mrocznością i tajemniczością. Jak on kocha być niezrozumiany. On po prostu inaczej nie potrafi.
Więc co my tu mamy? Pierwsza strona – syf. Druga – syf. Kolejna – syf. Syf! Syf!
- Syf! Kał! Nic! Marność nad marnościami! – wrzeszczy poeta i ciska kartki w ogień.
Wpatruje się w ten ogień z fascynacją. Jest piękny. Trawi bezlitośnie jego wieloletnią twórczość. Kartki płoną, czernieją i zwijają się w ruloniki popiołu. Szary dym wznosi się ku górze. W stronę nieba.
- SYYYYYF!!!!
Kruk, który przysiadł na pobliskim drzewie patrzy na artystę jak na idiotę. Tym ludziom to się już totalnie poprzewracało we łbach.
Nadchodzący powiew zimnego, północnego wiatru i bielejące niebo zapowiadają nowy dzień. A to już będzie jesień...

***
Czwarta nad ranem. Może sen przyjdzie? Wolne żarty... Sen? Zapomnij moja droga... Sen został zakopany w słodkim grobie twego łóżka i pozostanie tam zapewne aż do późnego wieczora. Legniesz wówczas styrana w pościeli, a sen wygrzebie się z niej jak zombie z mokrej ziemi, wślizgnie się pod twoje powieki, utuli, ogrzeje... Ale teraz?
Wiśta wio, do brudnej, zapyziałej łazienki, gdzie grzyb to już prawie pełza po tych ścianach i cuchnie nadtrawionym mięsem. Popatrz w mdłe, usyfione pastą do zębów lustro i odkręć zardzewiały kurek zimnej wody. Wody... Żeby to jeszcze woda była... Rury zawyją, zacharczą i cicho popierdując spluną ci na dłonie żółtawą cieczą o zapachu siarki. Przemyjesz zaropiałe oczy i... Jezu!! Co to za twarz!?
Genowefa postanowiła dłużej nie kontemplować swojego oblicza o wyglądzie bladej, jałowej, pozbawionej wyrazu maski. Kocham poranki! – pomyślała ironicznie wbijając się w swój służbowy fartuch ekspedientki. Ani razu go jeszcze nie prała, a on jest coraz mniejszy! Kurczy się chyba wprost proporcjonalnie do czasu spędzanego za sklepową ladą. Szczególnie tego czasu, gdy klienci nie dopisują, a półki kuszą szeroką gamą produktów spożywczych.
Kocham poniedziałki!- mruknęła wdowa po sołtysie wciskając grube nogi w nowe pończochy, w których od razu poszło kilkanaście oczek. Jeszcze tylko slalom między mokrymi, mydlanymi plamami, żeby jak ostatnim razem nie pośliznąć się i nie urwać pół umywalki. Jeszcze tylko włożyć na nos charakterystyczne okulary w prostokątnych oprawkach. Druga drużyna – gotowe do skoku!!!
Gienia wychodzi na zewnątrz. Ogłupiałe kurczaki pierzchają spod nóg tęgiej postaci pędzącej środkiem podwórza. Jest zimno, a wiatr niosący z całej wsi zapach nawozu i kociego moczu wyciska łzy. Niewątpliwie zbliża się jesień. Wszędzie brudne kałuże, liście sypią się z drzew i gniją w wodzie, pogoda staje się coraz bardziej obleśna. Genowefa otwiera kluczem swój sklepik. Pod drzwiami stoi już skrzynka z pieczywem. Nie wiele się zastanawiając chwyta pierwszy lepszy bochen chleba i odgryza spory kęs. Tak na pierwszy głód...
Wkrótce potem, pojawia się Zdzichu z dostawą świeżej wołowiny. Jest równie zaspany i przymulony jak Genowefa, bo stawia bez słowa na ladzie mięcho i wychodzi. Chyba wszystkim udziela się depresyjny nastrój i całe miasteczko jest nieprzytomne. Normalnie świt żywych trupów. Właścicielka spożywczaka też nie ma siły zastanawiać co jest nie tak z tym mięsem...

***
Zimne, puste, białe słońce jaśnieje na wschodzie przebijając się przez kłęby mlecznej mgły. Powietrze jest rześkie, ale mroźne i ostre jak ostatnia brzytwa ratunku, której chwyta się tonący. Maurycy wyciąga zgrabiałą rękę chcąc pochwycić tą świetlistą, wyimaginowaną brzytwę. Dłoń zaciska się na pustce, komisarz postępuje niepewnie dwa kroki i zsuwa się z powrotem do rowu klnąc jak szewc. Szron na jego brwiach już się rozpuszcza i woda spływa mu po policzkach, na których ma odgniecione ślady trawy. Ma zaciśnięte powieki bo białe światło oślepia go powodując masakryczny ból z tyłu głowy. Wszystko w nim pulsuje i tętni tępym, ogłuszającym bólem. Krew przeciska się skurczonymi z zimna żyłami w obłędnym rytmie przypominającym psychodelicznego rocka z lat sześćdziesiątych. Kości i mięśnie rwą go niemiłosiernie po całej nocy spędzonej na mokrej ziemi. Jądra cofnęły mu się gdzieś w okolice nerek, nerki przesunęły się pod żołądek, natomiast żołądek... Szkoda gadać... Kotłuje się w nim jak w pralce z nastawionym programem wirowania, a resztki nie zwietrzałego jeszcze alkoholu paląc wżerają się w jego suche ściany.
Kot zachrypiał i zacharczał w wymuszonym odruchu wymiotnym, który nie przyniósł niczego nowego poza bólem gardła. Ślepej kurze wiatr w oczy... Jeszcze jedna próba i z niedysponowanych strun głosowych wydobywa się rzężenie jak spod maski malucha z oberwanym tłumikiem.
- Wody... – błaga zdartym głosem Komisarz – Woodyyyy....
Maurycy czuje jak ktoś chwyta go za rękę i wyciąga z dołu.
- Jezu, jak mnie łeb nawala... I jak mnie suszy okropnie...
- Spokojnie panie komisarzu – mówi kobiecy głos należący chyba do...
Stróż prawa uchyla powieki, lecz natychmiast znowu je zamyka. Momentalnie zrobiło mu się niedobrze i nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Daje się więc prowadzić niezidentyfikowanej niewieście, aż do jakiegoś ciepłego pomieszczenia gdzie panuje przyjemny półmrok. Otwiera zmęczone oczy, przed którymi latają mu mroczki i cienie. Znajoma zapewne, lecz jeszcze nierozpoznana przez Kota kobieta podsuwa mu pod nos szklankę gorących ziółek. Kto to może być? – zastanawia się przełykając gorzki napar o smaku rozgotowanych wodorostów. Już ma zapytać, ale wywar zsyła na niego błogi sen.

***

Komisarz budzi się w bardzo nie swoim łóżku i wybitnie nie swoim mieszkaniu. Jest pozbawiony butów i przykryty cieplutkim kocem, który o dziwo niczym nie śmierdzi. Za to w pokoju pachnie jaśminem. Przez chwilę zastanawia się co też najlepszego robi w jakimś obcym łóżku, kiedy spada na niego ciężar wydarzeń poprzednich dni.
Wtem do pokoju wchodzi młoda kobieta. Tę burzę włosów każdy zna, przy ustach dłoni chwiejny gest. To ta młoda nauczycielka, która przyjechała uczyć z wielkiego miasta na prowincję. Jakiś cień w jej szmaragdowych oczach pozwala domyślić się traumatycznej przeszłości. Przeszłości przed, którą uciekła aż tutaj.
Nauczycielka mruga do Kota jednym okiem i ładnie się uśmiecha.
- Czy pan Komisarz zje obiad?
- Eee... Hmm... To znaczy, tak...
- Świetnie! Już nakładam...
- Pani wybaczy... – Komisarz wyciąga rękę - ...zapomniałem się przedstawić. Maurycy Kot.
- Celina Cakielska.
Maurycy czuje jak przewracają mu się bebechy i nie jest to bynajmniej efekt głodu ani ledwie wyleczonego kaca. To coś innego... Tylko kobity mi brakuje w tym całym burdelu – myśli sobie Kot odprowadzając Celinę maślanym wzrokiem.
Na obiad jest pyszny, wołowy gulasz z ziemniakami. Maurycy zajada się ze smakiem, napełniając pusty żołądek i nie spuszczając wzroku z uroczej gospodyni. Nagle coś staje mu w gardle. Komisarz zaczyna się dławić, po czym wypluwa na stół... duży guzik ze strzępkiem czerwonego materiału.
- Co jest?
Zaczyna grzebać widelcem w talerzu. Jeden z kawałków mięsa okazuje się być ludzkim uchem... Celina i Maurycy spoglądają na siebie, po czym obydwoje zrywają się od stołu i pędzą do łazienki. Swoją drogą, ciekawe skąd się wzięło powiedzenie: „rzygać jak kot”?


***

Genowefa siedzi za ladą i wcina właśnie batona w rozmiarze XXL, kiedy drzwi do spożywczaka otwierają się gwałtownie i do środka wpada rozgorączkowany Komisarz. Sklepowa krztusząc się czekoladowymi okruchami spada z krzesełka, lecz na szczęście tkanka tłuszczowa amortyzuje uderzenie.
- Skąd masz mięso?!- wrzeszczy Kot – wskaż mi źródło!!
- Jakie mięso na Boga?
Maurycy sięga do kieszeni i ciska na ladę porcję gulaszu zapakowaną w foliowy woreczek.
- To mięso! Dokładnie to mięso, które sprzedajesz jako rzekomą wołowinę!
- Jak to od kogo? Od pana Karkówki...
- Karkówka... – cedzi przez zaciśnięte zęby Komisarz.
Minę ma zawziętą, a oczy straszne. Odwraca się i wybiega na zewnątrz. Komisarz Maurycy Kot znowu jest na tropie. I ani deszcz, ani wiatr, ani śnieg, ani rosnące cło na parówki importowane z Tajwanu nie powstrzymają go przed dotarciem do celu.
Burzowe chmury zbierają się na szarzejącym niebie. Zbiera się na deszcz.
- Jezusie słodki, matko wszechmogąca! Co się tu wyrabia?- lamentuje Genowefa wznosząc oczy do nieba.

***

Nad Złym Tartakiem przetacza się nawałnica. Trociny i drzewny pył spływają z ulewą do strumyczka biegnącego nieopodal tartaku.
Stefan jest wkurzony co nie miara. Od samiuśkiego rana szuka swojej ukochanej piły łańcuchowej, jedynej takiej piły w całej okolicy. Nikomu nigdy jej nie pożyczał. Dbał o nią bardziej jak o własną żonę. Konserwował ją co miesiąc izolując się wówczas od świata i w nabożnej ciszy oliwiąc z pietyzmem każdą, najmniejszą część. Gdy ją odpalał doznawał niemalże ekstazy. Jej mechaniczny ryk był dla niego jak najpiękniejsza muzyka. A teraz zniknęła...
To pewnie te szczeniaki! Już nieraz gonił ich z siekierą gdy wycinali drzewo z Zakazanego Lasu. Nieraz straszył ich rodziców Kolegium. Przeklęte gówniarze, niech no ich tylko dorwę w swoje łapy!
Stefan przysiada zrozpaczony na pieńku. Jego dżinsy potargane na kolanach w stylu free american są już całe mokre. Po jego pokrytej bliznami gębie i gołej klacie spływa woda.
- Tego pan szuka?
Drwal podnosi głowę i widzi wyłaniającą się z mroku i zawiei postać, która niesie coś ciężkiego. To jego piła, a jej ostrze jest pokryte rdzawymi plamami zaschniętej krwi.
- Kim pan jesteś?
- To naprawdę nieistotne... Pożyczyłem – oddaję.
Nieznajomy zapuszcza silnik i z rozmachem wbija Stefanowi piłę w klatkę piersiową. Ostrze łamie żebra jak zapałki, rozrywa serce na strzępy i chlapiąc dookoła krwią wynurza się z pleców. Pan ze Złego Tartaku rzężąc pada na ziemię pod ciężarem piły. Łańcuch przestaje się obracać. Niewidzące, szeroko otwarte oczy Stefana beznamiętnie wpatrują się w zachmurzone niebo. Posoka spływa z deszczem do rzeczki barwiąc ją na czerwono.
Ambroży odchodzi...

***

Stary, szpulowy magnetofon odtwarza „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Płynąca z głośników posępna muzyka, czerń za oknem i zacinający w szyby deszcz tworzą iście demoniczny nastrój w rzeźni pana Karkówki. Zdzichu trzymając w ręku największy tasak dyryguje z emfazą niewidzialnym chórem.
- Rzuć broń!!- rozlega się krzyk i potraktowane z kopa drzwi otwierają się na oścież.
Stoi w nich ociekający wodą Komisarz celując w rzeźnika ze swojego służbowego pistoletu.
- Powiedziałem: rzuć broń!!!
- Jaką broń?
Kot oddaje ostrzegawczy strzał w sprzęt grający urywając smętną melodię „Domine Jesu”. Przerażony Karkówka wypuszcza z rąk tasak, który upada z brzękiem na kafelki.
- Co się, co się stało?!
- Zdzisławie Karkówka, zostajesz zatrzymany pod zarzutem morderstwa ze szczególnym okrucieństwem i profanacji zwłok. Masz prawo zachować milczenie, wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko tobie – Kot recytuje formułkę wyuczona na amerykańskich filmach.
- Ale...
- Przejrzałem twoje brudne interesy! Nie wywiniesz się, masz krew na rękach!!
- No, mam...
- A więc przyznajesz się do winy!
- Wcale nie, ja nic...
- Nawet nie próbuj się bronić! Mam tu niezbitą kartotekę dowodów! Resztę swojego nędznego życia spędzisz w pierdlu! A teraz ręce na kark, Karkówka! Idziesz ze mną! I żadnych numerów – mam cię na muszce. Odstrzelę ci łeb, zanim zdążysz pomyśleć o podrapaniu się po tyłku...
Funkcjonariusz i aresztowany wychodzą na deszcz. Maurycy zakłada rzeźnikowi kajdanki i wpycha go na tylne siedzenie poloneza. Siadając za kierownicą wyciąga komórkę by sprawdzić godzinę. Ma jedno nieodebrane połączenie. To dzwonił jego asystent młodszy aspirant Wowęcki. Komisarz wykręca numer.
- Wowęcki?
- Panie Komisarzu, mamy nowe poszlaki w sprawie Kapturka...
- Właśnie ująłem zbrodniarza!
- Jak to? Kogo!?
- Karkówkę.
- Co? Eee... Panie Komisarzu...
- No, co jest?
- Myślę, że powinien pan sam zobaczyć wyniki tych badań. Chyba rzucają nowe światło na sprawę. Niech pan natychmiast przyjeżdża na komisariat.
Jest poniedziałek, godzina 20:47.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
afaratka
chorąży



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:41, 19 Sty 2007    Temat postu:

nawet mi się spodobało Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Walter
Porucznik



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:09, 20 Sty 2007    Temat postu:

Jasne, my też jesteśmy harcerzami, i nam takiego kitu nie wciskaj. Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
afaratka
chorąży



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:53, 20 Sty 2007    Temat postu:

że niby ja ?;D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ika:)
chorąży



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Nie 14:51, 21 Sty 2007    Temat postu:

Fajne fajne....mi też się podoba... Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gwidon
mat



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 2 CDH "Impeesa"

PostWysłany: Nie 16:49, 21 Sty 2007    Temat postu:

Bożesz Ty Mój! <wymowne spojrzenie w niebo> Nie mówcie mi że czytacie te głupoty... Muszę to usunąć. To hańba i dyshonor, dowód mojej niechlubnej przeszłości, totalna kompromitacja i pożałowania godne wypociny pseudo-autorzyny... Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
afaratka
chorąży



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:12, 21 Sty 2007    Temat postu:

nie, prosze nie krytykuuuuj Razz jak ja napisałam, że jest fajne i pare ludu też, to tak jest Smile
Tylko zastanawia mnie co jest twoją motywacją( natchnieniem) do pisania ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ika:)
chorąży



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Nie 20:00, 21 Sty 2007    Temat postu:

Gwidon napisał:
Bożesz Ty Mój! <wymowne spojrzenie w niebo> Nie mówcie mi że czytacie te głupoty... Muszę to usunąć. To hańba i dyshonor, dowód mojej niechlubnej przeszłości, totalna kompromitacja i pożałowania godne wypociny pseudo-autorzyny... Razz


ejjj...nie...nie usuwaj...to na serio fajne... Razz
nie musisz taki skromny być Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Walter
Porucznik



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:18, 22 Sty 2007    Temat postu:

Ja znam tylko jedną osobę której podoba się jej własna twórczość Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ika:)
chorąży



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Pon 17:00, 22 Sty 2007    Temat postu:

No tak właśnie jest, że na ogół sam autor bywa najbardziej krytycznie nastawiony do utworu, ale to nie znaczy, że ma on rację....

a kogo miałeś na myśli?? kogoś hmmm...znanego szerszym kręgom??? Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Walter
Porucznik



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 814
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:03, 22 Sty 2007    Temat postu:

Tak jest to ktoś znany. :]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ika:)
chorąży



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd

PostWysłany: Pon 21:30, 22 Sty 2007    Temat postu:

Ktooo?? ;]

PS: Istnieje gdziekolwiek, jakakolwiek dalsza część???Ale ja mówię na serio...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum dla harcerzy z Częstochowy Strona Główna -> Kącik pisarski Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

"Blades of Grass" Template by Will Mullis Developer News
Regulamin